L-cysteinę zamówiłam już dosyć dawno, ale nie miałam odwagi jej użyć. Bałam się przeproteinowania, zwłaszcza teraz kiedy końce wydają mi się bardziej suche przez niedawne niskie temperatury. Ostatnio bardzo intensywnie natłuszczałam i nawilżałam włosy, do tego stopnia, że zaczęły ciągnąć się jak guma. Postanowiłam w końcu wykorzystać l-cysteinę, bo i tak długo się do tego "nastrajałam" ;-)
L-cysterna to biały proszek, przypomina mi trochę mąkę. Jednak jej zapach jest intensywniejszy :-P Czytałam o nim już na innych blogach i spodziewałam się najgorszego, ale po otwarciu wieczka zdziwiłam się, bo zapach nie był tak tragiczny jak opisywały dziewczyny. Płukankę zrobiłam wg przepisu ze strony ZSK, czyli:
- 5 ml aloesu zatężonego 10x (łyżeczka od herbaty)
- 2,5 ml l-cysteiny (pół łyżeczki od herbaty)
- 43,5 ml chłodnej wody przegotowanej (wg moich obliczeń wyszło 8,5 łyżeczki od herbaty, ale wlałam całe 9 łyżeczek)
Włosy wymagały oczyszczenia, więc pominęłam olejowanie i umyłam włosy dwa razy szamponem oczyszczającym Barwa pokrzywowa, następnie lekko odcisnęłam mokre włosy w koszulkę bawełnianą. W psikaczu (rozpylaczu :-D) rozmieszałam na oko malutko wody różanej, 20 kropli mleczka pszczelego w glicerynie, 2 krople hydrolozowanej keratyny i 5 kropli kwasu hialuronowego i rozpyliłam na wilgotne włosy, na to nałożyłam odżywkę emolientową wymieszaną z kilkoma kroplami mleczka pszczelego i aloesu zatężonego 10x oraz z kilkoma kroplami oleju z czarnuszki i pół łyżeczki mąki ziemniaczanej. Na to folia i czapka na pół godziny. Potem spłukałam maskę i na takie ociekające wodą włosy polałam płukankę omijając skalp. Myślałam, że ta ilość (ok. 50 ml) będzie zbyt mała na polanie całych włosów, ale nie zrobiłam podwójnej porcji i w sumie dobrze, bo podstawowa ilość o dziwo wystarczyła. Po polaniu włosów, odcisnęłam je z wody i wytarłam w koszulkę. Dopiero teraz, po połączeniu płukanki z włosami, poczułam ten zapach l-cysteiny. Nie był jakoś mocno drażniący, ale bardzo nieprzyjemny dla nosa i utrzymał się aż do rana - po przebudzeniu pierwsze co poczułam to TEN zapach... Na szczęście szybko potem "odparował".
Co do włosów: wyschły szybciej niż zawsze. Na noc jak zawsze zrobiłam kitkę i parę gumek przez cały ogon. Rano włosy były niesamowicie błyszczące i jeszcze bardziej gładkie!
Naprawdę pierwszy raz czuję ich tak mocną gładkość, cały czas wyślizgiwały się z samotrzymajacego się koczka, a ten rodzaj koka trzymał się u mnie zawsze bez zarzutu. Szok. Nie zauważyłam jakiegoś większego wpływu na skręt. Objętość była większa, niestety dlatego że włosy bardzo mocno się spuszyły :-( zwłaszcza grzywka i końce, co widać na zdjęciu powyżej. Optycznie powiększyły się przerzedzenia na końcach, a to było działanie niepożądane :-(
Tak wyglądają po kilku godzinach podpiętego koczka:
Widać, że znacząco zmniejszyła się objętość i dosyć nieźle puch, ale ten drugi dalej występuje w górnych partiach. Włosy dalej są nieziemsko gładkie, jak nie moje loki :-D zapachu już nie wyczuwam, ale moje włosy szybko łapią i oddają wszelkie zapachy. Najbardziej szkoda mi tych końców, bo nie wyglądają dobrze :-( ale ogólny efekt zadowolił mnie na tyle, że zamierzam powtarzać "zabieg" co trzy tyg albo co miesiąc.
Co myślicie? Ktoś robił tą płukankę i miał podobny efekt? Co dostałyście w buta? :-D
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz